wtorek, 17 sierpnia 2010

Krzyże w deficycie



Przed Pałacem Prezydenckim od niedawna toczy się bitwa na śmierć i życie w obronie krzyża, a krzyżacka celebrytka, pani Joanna deklaruje w POLITYCE z  14 sierpnia 2010: ”Dzieje się to samo co dwa tysiące lat temu: Ukrzyżowany Jezus, a pod jego stopami garstka najwierniejszych niewiast z Maryją na czele. One milczały, a wokół stała cała zgraja, patrzyła i naśmiewała się. Musimy pocierpieć. To jest otwarta walka z szatanem.”.
Lecz otwarta walka z szatanem zaczyna się gdzie indziej i w tym wypadku nawet Maryja nie pomoże. Doskonale do tej pory ukryta za sprawą prezydenckiego krzyża spadła na Polaków podwyżka podatku VAT. Okazało się bowiem, że mimo iż na gospodarczej mapie Europy dominowaliśmy niedawno „na zielono”, tak naprawdę nie mamy nic do zaoferowania, ponieważ powiększa się w Polsce dług finansów publicznych, który wszyscy obywatele muszą spłacać. Oznacza to, że wszyscy jesteśmy zadłużeni na 90 mld złotych, bo tyle ów dług wynosi. Polski rząd idzie po najmniejszej linii oporu, ponieważ priorytetem partii politycznych w Polsce jest utrzymanie się u władzy za pomocą dziwnie rozumianych „kompromisów’. W związku z tym partia prawicowa ma ostatnio zamiar wypłacać zasiłki
i dotować bezrobotnych, a odpowiedzialnymi za polską gospodarkę i politykę społeczną są rolnicy. Nie jest problemem, że są to rolnicy – przedstawiciele jednej z najbardziej uprzywilejowanych grup społecznych w Polsce, lecz fakt że Polskie Stronnictwo Ludowe zajmuje się obecnie dążeniem do utrzymania swojego statusu partii obecnej w parlamencie i nie w głowie zielonym posłom (nie mylić ze wzrostem gospodarczym) jest, o zgrozo, ekonomia. Dlatego też polski rząd poszedł po najmniejszej linii oporu i zamierza podnieść VAT z
22 na 23% i zlikwidować kilka ulg. Będą tez inne podwyżki, ale o nich na razie się nie mówi, bo podobno na Krakowskim Przedmieściu ma powstać pomnik.
Podwyższanie podatków jest najgorszą z możliwych drogą łatania deficytu budżetowego. Spowalnia ona bowiem gospodarkę, co w warunkach recesji jest podwójnie niebezpieczne. Kiedyś podnoszenie podatków i stóp procentowych było uzasadnione, żeby nie przegrzać gospodarki, natomiast obecnie polska gospodarka stoi. Deficyt finansów publicznych zmniejsza się zwykle poprzez:
  • sprzedaż majątku znajdującego się w posiadaniu państwa, czyli prywatyzację,
  • podniesienie podatków, które jednak podobnie jak deficyt ma negatywny wpływ na gospodarkę,
  • ograniczenie wydatków, na co jednak często trudno się zdecydować pod wpływem presji różnych grup społecznych,
  • inflację - dodruk tzw. "pustego pieniądza" przez państwo. Nominalnie deficyt się wtedy zmniejsza. Jest to jednak realizowane kosztem społeczeństwa oraz de facto ukrytą formą opodatkowania.
Obecnie w Polsce pracuje armia 400 tysięcy urzędników, a administracja państwowa ma tendencję do powiększania swojej liczebności co w niedalekiej przyszłości doprowadzi do obecności na krajowej liście płac 500 tysięcy białych kołnierzyków. Pierwszą i najprostszą drogą redukcji deficytu jest likwidacja nieefektywnych stanowisk urzędniczych i reorganizacja administracji państwowej. Dotyczy to także samorządów, które toną w długach, a wydziały w urzędach miast dysponują pracownikami kontemplującymi ściany urzędowych pokoi, podczas gdy inne komórki urzędowe cierpią na chroniczny niedobór pracowników przy stałym narzekaniu prezydentów, burmistrzów, wójtów i starostów na brak pieniędzy. Sprzedaż majątku znajdującego się w posiadaniu Agencji Nieruchomości Rolnych też nie wydaje się najgorszym rozwiązaniem, ale jak zauważył K. Rybiński w swoim artykule „Strategia gołodupców” w obliczu drenażu pieniędzy z OFE  przez panią Fedak (PSL), najprawdopodobniej zostaną one sprzedane inwestorom zagranicznym, a pieniądze tak uzyskane zużyte na zaspokojenie bieżących potrzeb, a nie zmniejszanie deficytu. Deficyt zaś jest finansowany długiem publicznym, czyli z grubsza rzecz ujmując obligacjami, które sami kupujemy i kredytami zaciągane przez państwo. Nawiasem mówiąc Minister Rostowski będzie musiał zaciągnąć 82,4 mld złotych długu na wykupienie obligacji już wyemitowanych i wyemitowanie nowych (rolowanie). Minister Rostowski zdaje się nie dostrzegać złotej reguły finansów publicznych lub o niej nie pamięta. Mówi ona, żeby finansować deficytem budżetowym jedynie wydatki majątkowe (inwestycyjne), czyli te o charakterze długookresowym np. wydatki na infrastrukturę. Natomiast bieżące wydatki państwa powinny być pokryte w całości przez bieżące dochody budżetowe. Państwo powinno dążyć do utrzymania zrównoważonego budżetu. Kolejnym ważnym problemem jest opodatkowanie rolników i podniesienie składki do KRUS. Inaczej emerytury tych z nas, którzy nie mają szczęścia posiadać areałów rolnych, będą... Nie będzie ich. Tylko jak to zrobić będąc w koalicji z partią chłopską? Wchodząc w koalicję z partią lewicową. jednak w tym wypadku wydatki budżetowe tylko wzrosną przy obecnej zachowawczej polityce rządu, ponieważ SLD zadowolić trzeba będzie wzrostem nakładów na politykę społeczną.
Konkluzja jest prosta i powszechnie znana, parafrazując polskiego aktora, czy wybitnego – nie wiem. Polscy politycy są politykami zawodowymi, którym zależy by jak najdłużej utrzymywać się u sterów. Nie wykształciła się w kraju nad Wisłą jeszcze klasa ludzi wykształconych przez świadome uczestnictwo w życiu gospodarczym, którzy najpierw się wzbogacili, a potem zabieraliby się za pomoc krajowi. Zamiast tego mamy pokolenie rewolucjonistów z 1989 r. którzy mylą dług publiczny z deficytem budżetowym i patrzą, by wszyscy w tej nowej, lepszej Polsce mieli lepiej, a konkretnie oni sami. Dopóki polskim życiem politycznym będzie rządzić zasada kompromisu za wszelką cenę, dopóty polska ekonomią będą rządzić działania doraźne, na których najwięcej traci społeczeństwo. Kto bowiem powiedział nam czemu będzie służyć dokładnie podwyżka podatków? Czy będzie finansowała inwestycje czy płace administracji? Różnica jest zasadnicza, ponieważ inwestycje dają nadzieję na lepszą przyszłość, płace niekoniecznie na lepszych urzędników. Polaczki czekają na 2013. Wtedy Unia Europejska odda nam kolejną porcję środków do dyspozycji. Byle do 2013! Lub bylebyśmy się opamiętali i w następnych wyborach głosowali na fachowców, a nie historyków i histeryków.

środa, 4 sierpnia 2010

Kółko i krzyżyk

Dzisiejszy tekst nie będzie o quasi urzędnikach, którzy od czasu do czasu bawią humorem. Na nasze nieszczęście bawić próbują nas także inni. Ostatnio w duchu inscenizacji grunwaldzkiej w Warszawie odbywa się odtworzenie Powstania Warszawskiego. Niedaleko biega Szyc z Lindą pod pachą i wszystko im jedno.
Przed Pałacem Prezydenckim gra się teraz w kółko i krzyżyk. Nie odzywają się w tej sprawie ani politycy ani kościół, a jeśli się odzywają, mówią że to polityka. Wszystko to doskonale wpisuje się w ramówkę TVN, jednak nie do końca w ramówkę zdrowego rozsądku. Kościół nie może się odezwać, by nie zniechęcić wiernych, którzy są głównym źródłem produktu kościelnego brutto. Ten osobliwy PKB nie jest opodatkowany, czego też nie można powiedzieć o dochodach innych i cenach. Platforma Obywatelska też nie może się odezwać, ponieważ nie wygra następnych wyborów, choć rzekomo wiedzą, co jest słuszne. Niestety wbrew pozorom nie jesteśmy zieloną wyspą na europejskim oceanie, dopiero niedawno ujawniono wysokość długu i deficytu publicznego (nie mylić – ta opcja zarezerwowana jest tylko dla polityków) i nie będziemy. Państwo ma i jedno i drugie, a żeby załatać dziury podwyższa podatki. Nie dba się o najpotrzebniejszą infrastrukturę, przede wszystkim uregulowanie gospodarki wodnej, żeby czwarta fala powodziowa nie zmyła czasem krzyża sprzed pałacu, bo wtedy nie będzie o co walczyć. Premier Tusk podobnie jak większość polityków w kraju nie ma pojęcia jak działają finanse publiczne. Z wykształcenia jest historykiem i dużo może powiedzieć o Grunwaldzie, choć niektórzy twierdzą że to Tannenberg.
Cała ta sytuacja opisana powyżej przypomina do złudzenia scenariusz Monthy Pythona. Na całe nieszczęście dzieje się naprawdę. Problemem jest to, że w Polsce polityka pojmowana jest jako nieustający kompromis. Politycy chcą być politykami, to ich zawód. Zbyt odważne wyrażanie swoich poglądów może ten stan rzeczy przerwać. Już od lat w wyborach prezydenckich, parlamentarnych czy samorządowych głosuje się „przeciw” a nie „za”. Gdyby nie Jarosław Kaczyński, Platforma Obywatelska musiałaby chyba naprawdę dotrzymać obietnic wyborczych. A tak nasz głos „przeciw” to głos za Platformą. Jest też także pewien myśliwy, który strzela gafy. W wyborach bliżej mi było do Janusza Korwin – Mikke, a głosowałem na Andrzeja Olechowskiego. W pierwszej turze. W drugiej musiałem już zagłosować „przeciw” i Bronisław Komorowski był już bogatszy o jeden głos ze Śląska. Polonia amerykańska, która jest żywym odbiciem wschodniej Polski głosowała na Jarosława Kaczyńskiego. Dzielenie ludzi na wierzących i nie wierzących, pedałów i katolików spowodowało, że lider Prawa i Sprawiedliwości wygrał Amerykę, nie odkrył. Polacy w Chicago mają dość tego, że ich prezydentem został czarny i w ramach zadośćuczynienia podali rękę szefowi partii prawej i sprawiedliwej.
Milton Friedman napisał w „Wolnym wyborze”, że zawsze można głosować nogami, zawsze jest alternatywa. Już dawno oddałbym paszport i poprosił o azyl polityczny w ambasadzie Gabonu. Niestety najbliższa ambasada Gabonu jest w Paryżu. Poza tym bez paszportu ciężko jest podróżować, a trzeba uciekać. Uciekać będziemy musieli jeżeli zaakceptujemy tą rzeczywistość z filmów Barei. Chyba, że wreszcie zagłosujemy przeciw kompromisom politycznym i budyniowej rzeczywistości. W kraju powszechnie jest potępiany Janusz Palikot, który jest jedynym politykiem, który mówi co myśli. Wkrótce napiszę pewnie bardziej techniczno – ekonomiczny wywód na temat dlaczego nas oszukują i jak to wszystko działa. Pisząc teraz, nie konstruując następnego nudnego artykułu ekonomicznego, mam nadzieję że kiedyś w jakichś wyborach Polacy zagłosują na fachowców, a nie kompromitujących się orędowników kompromisów. Że będziemy mieli wytyczoną ścieżkę rozwoju ekonomicznego, nie przez ministra z KRUS i odpowiedzialną za politykę społeczną Jolantę „Spierdalaj” Fedak. Ale ja już Polakiem się nie czuję, żyję tylko w ramach administracyjnych kraju o biało – czerwonej fladze.