sobota, 22 sierpnia 2009

Sopot

Jest już po festiwalu w Sopocie. Całe szczęście.  Najjaśniejszą gwiazdą okazał się być Robert Kozyra. Siwy Pan z Radia Zet stwierdził w pewnym momencie: „[...]namawiam braci Cugowskich, żeby mieli fajne piosenki[...]”. Zarówno jemu jak i sobie życzymy powodzenia w realizowaniu planów na przyszłość. Smutnym wnioskiem po imprezie w Sopocie wydaje się stwierdzenie, że szołmenem na siłę być się nie da. Nawet Wojciech Trawa (nie mylić z kępą, a juz w ogóle Saską Kępą) szołmenem nie chce być, on nim po prostu jest. Wojciech Trawa pracuje w Urzędzie Miasta Armenia. Kim więc jest Robert Kozyra przy Wojciechu Trawie? Nikim!
Po tej konstatacji przejdę do następnego zagadnienia. Kiedy polski wykonawca występuje na festiwalu w USA czy w ogóle za granicą nie ma szans wygrać nawet gdyby głos miał w klimacie Pavarottiego (wiem, że nie ma, ale zakładam). Tymczasem na polskich festiwalach wygrywają Australijczycy, Niemcy, reprezentanci Burkina Faso. Ewentualnie reprezentanci Burkina Faso z Niemiec. Polka w Sopocie śpiewała dobrze, ale była nie z tej wytwórni co trzeba, więc pozostała jej skręcona kostka i Mezo, który przystojny nie jest.
Kiedyś na deskach amfiteatru w Sopocie wygrywali Polacy, śpiewał Niemen... Dziś nie ma już desek i nikt nie śpiewa. Kasia Wilk próbowała, ale jej nie docenili.

1 komentarz:

  1. Nie żebym oglądała Sopot (nawet gdybym chciała - nie mam telewizora), ale Twój feedback dał mi ogólne pojęcie na temat jego przebiegu.

    Cieszę się, że postanowiłeś w końcu tu pisać.

    Pozdtawiam,
    teneniel

    OdpowiedzUsuń