wtorek, 6 października 2009

Swetr czy sweter?

Czy Bóg jest czy go nie ma? Gdybym Wam od  razu odpowiedział na to pytanie, nikt nie czytałby tego tekstu do końca, więc z tym poczekamy. Kwestią odrębną jest czy powinienem na to pytanie odpowiadać, ale to akurat miłosiernie pozostawię do rozstrzygnięcia każdemu z Was
z osobna. I czy powinniśmy pisać słowo „Bóg” z dużej czy z małej litery...

Ale do rzeczy. Do kwestii istnienia Boga można podejść w zasadzie na dwa
sposoby – racjonalistycznie i filozoficznie (teologicznie). Na trzeci i czwarty sposób pewnie też można podejść, ale wtedy jest ryzyko, iż się nad kwestią przejdzie obojętnie. Richard Dawkins w swojej książce „Bóg urojony” prezentuje podejście racjonalistyczne, a Leszek Kołakowski filozoficzne, ale nie w tej samej książce.

Rozstrzygając kwestię istnienia Boga racjonalistycznie można popełnić kilka błędów, ale gdzie błędów nie ma? Istnienie Boga, rozpatrywane z punktu widzenia historii, prawdy przekazu o nim, we współczesnej Polsce – faktu jest bzdurą. Nie da się wytłumaczyć tego, że świat według biblii powstał kilka milionów lat po udomowieniu psa, chyba że pies jest bytem boskim. Jeśli Bóg jest wszechmocny, wszechwiedzący i miłosierny musi wiedzieć co zrobię ja, Wy, nawet co sam będzie robił za milion lat. Wszechmoc jest w tym wypadku zbędna, wiedząc wszystko i tak jest się wszechmocnym – gdybym był wszechwiedzący trzasnąłbym obrotowymi drzwiami. Skoro Bóg jest wszechwiedzący, nie może być miłosierny – wiele na to przykładów. Miłosierny Jahwe kazał wybić na przykład wszystkich sąsiadów państwa żydowskiego, którzy nie zdecydowali się do niego przyłączyć, nawet kobiety
i dzieci. Kwestia dobra i zła w wierze katolickiej, analizując teorie św. Augustyna jest
absurdem – wolnym jest tylko ten, który czyni dobro, a nie ten, kto czyni zło. Kto z nas nie jest zniewolony?

Jest jednak druga kwestia, bardziej złożona. Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie i pojąć istnienie Boga dysponując naszymi mózgami, intelektem, wiedzą? Wydaje się, że kwestia wiary
w cokolwiek, usprawiedliwienia istnienia świata jest antropologiczną właściwością człowieka.
A przynajmniej większości homo sapiens. Większość z nas nie wie czym Bóg jest. Wiemy tylko ze znaczną pewnością czym nie jest. Kreowanie Boga poprzez negacje jest ryzykowne. To, że coś czymś nie jest nie musi wcale oznaczać, że czymś jest. Kościół od setek lat przekazuje nam te same dogmaty oparte prawdopodobnie na tekście, który został napisany, by uporządkować życie jakiejś przeszłej społeczności. Niezależnie od tego czy Jezus żył czy nie, próbował uporządkować świat. Raczej żył. Jego życie zostało spisane w Nowym Testamencie. I tu jest pies pogrzebany, ale nie ten którego rzekomo udomowiliśmy przed powstaniem świata. Nowy Testament, podobnie jak całe Pismo Święte było przekładane i przepisywane przez tysiące skrybów, którzy, jak każdy celebryta, chcieli mieć jakiś wkład w to ponadczasowe dzieło. W rezultacie powstał kolaż myśli i poglądów tysięcy ludzi. Kolaż, który ludziom próbują dodatkowo przetłumaczyć na ludzki język księża. Kościół przez lata stał się wielką organizacją polityczną, nawet państwem. Nie chodzi o inkwizycję, ale o niezauważanie potrzeb ludzkich i oderwanie od rzeczywistości. Dialog Kościoła z ludźmi jest niezauważalny, bo go nie ma. Kościół patrzy w lewo, ludzie w prawo. Sprzeciw wobec zapłodnienia in vitro musi generować rewizję poglądu jakoby Jezus pochodził z Marii Dziewicy, która z Józefem nie spółkowała w sensie seksualnym. Błędem jest twierdzenie, że chodzi o samo zapłodnienie, kwestię in vitro i Marii Dziewicy. Chodzi o fakt, że Kościół nie podejmuje widocznych i zauważalnych prób przetłumaczenia języka Biblii na język współczesny. Vulgata została źle przetłumaczona, to oczywiste. Maryja spółkowała z Józefem, co więcej miała z nim dziecko – Jezusa. Katolicka świadomość zbiorowa tego nie uznaje, mimo że zostało to potwierdzone w najnowszych tłumaczeniach. To tylko przykład, których jest wiele. Rodzi się pytanie – dlaczego? Dlaczego współczesny kościół katolicki nie zbliża się do prawdy, tylko systematycznie od niej oddala. Bowiem pozycja kościoła została przez lata zbudowana na dogmatach, które zanegowane zburzyłyby cały dotychczasowy porządek świata, ergo zawalenie się całej instytucji. Nawiasem mówiąc sprzedaż wszystkich aktywów kościoła katolickiego załatwiłaby problem głodu na świecie, więc gdzie tu miłosierdzie. Wizerunek każdego z kościołów dodatkowo zabarwia fakt, że główną kwestią sporu pomiędzy katolikami a prawosławiem jest rodzaj chleba używanego podczas eucharystii. Kościół nie jest potrzebny, żeby wierzyć i na tym poprzestanę.

Skoro kościół nie jest potrzebny to co jest? Ludzie wierzą w dobro i zło. I znowu nie wiadomo co jest dobrem, co złem. Obraz świata jest kreowany przez język, którego używamy by świat opisać. Co jest dobrem, a co złem, my decydujemy. Abstrahujemy w tym momencie od teorii predestynacji, które mówią, że cokolwiek zrobimy jest nieważne  - albo będziemy zbawieni, albo nie – Bóg i tak już to wie.
Myślę, że dobro się liczy. Ja nazywam je tym, co robimy nie robiąc nikomu krzywdy,
a przyczyniając się do poprawy tego, co było. Przy czym samo nie szkodzenie nikomu dobrem nie jest. Dobro jednak nie jest obiektywne. To, co jedni uznają za słuszne, dla innych słusznym nie jest. Zamach na stacji Atocha w Madrycie był słuszny z punktu widzenia fanatyzmu islamskiego, ale czy był słuszny dla katolików? Zawsze działamy we własnym interesie najpierw, potem dla innych. Nawet misjonarskie poświęcenie się innym nie jest niczym innym jak próbą osiągnięcia satysfakcji z tego, co uznajemy za słuszne. Co jest dobrem dla nas samych. Dlaczego więc kościół katolicki arbitralnie rozstrzyga co dobrem jest, a co nie jest, zasłaniając się przy tym zgrabnie płaszczem ekumenizmu?

Kościół katolicki pretenduje do roli Boga na świecie interpretując świat na swój sposób, sposób słuszny dla kościoła katolickiego. Podobnie czynią inne religie, co nie usprawiedliwia katolików, ale przynajmniej nie czyni ich osamotnionymi. Można by z tego wysnuć twierdzenie, że skoro kościół przyjął postawę boską na ziemi, katolickiego boga nie ma, a skoro tak istnienie kościoła nie ma podstaw, więc nie ma boga. Nie ma podstaw, by tak twierdzić. Każda racjonalistyczna, filozoficzna, teologiczna próba wyjaśnienia kwestii istnienia boga jest skazana na niepowodzenie.
Istnienie boga jest abstrakcyjne i jak wszelkie inne pojęcia na świecie zależy od nas samych. Boga nie ma. Skoro to my jesteśmy odpowiedzialni za nazywanie świata i sami nazwaliśmy coś bogiem, nie znaczy to że istnieje sam z siebie. My stworzyliśmy jego obraz. Bogiem mogłaby być nawet krowa albo cielak, co już się w historii zdarzyło i powstał, dzięki kościołowi, bardzo ładny wyraz „bałwochwalstwo”. Lecz nie to jest najważniejsze. Cała kwestia jest podobna do dyskusji na temat czy powinno sie mówić „swetr” czy „sweter”.
Moim zdaniem w życiu chodzi o zupełnie co innego niż w świecie „Boga urojonego” czy tego „Czy Bóg jest szczęśliwy”. Chodzi o to, by działać tak, by wszyscy byli usatysfakcjonowani. By czynić dobro, które dąży do obiektywizmu, który jest ideałem, czyli kiedy go osiągniemy będzie „koniec świata”. Na apokalipsę się nie zanosi, mimo wszystko, a jeśli się zanosi to sąd ostateczny będzie przed apokalipsą, a nie odwrotnie. Do takiego pojmowania świata nie potrzeba mi Boga. Skoro więc zostało mi jakieś 40 – 60 lat życia, ile dokładnie nie wiem tak jak Chrystus nie znał dnia Sądu Ostatecznego (mimo, że skoro był bogiem, był wszechwiedzący; chyba, że syn boga to nie bóg), postanawiam uczynić w nim tyle dobrego, ile się da i żyć tak, by niczego nie żałować. A żałowałbym na pewno, że tyle czasu poświęciłem na próbę rozwiązania czy mówić „swetr” czy „sweter”.
Czy pisać „Bóg” czy „bóg”? Wybieram „Bóg” przede wszystkim, by nie urazić uczuć tych, którzy w niego wierzą, a po drugie – skoro tak nazwali obiekt swoich wierzeń, a raczej jego wizerunek, projekcję swoich umysłów – to jest to ogólnie przyjęta nazwa.
Podsumowując: Boga nie ma, ale są rzeczy ważniejsze niż to.


PS. Tekst powstał jako reakcja na „wielki kompromis” w świecie w odpowiedzi na pytanie „Czy Bóg jest czy nie?”. Autorytety boją się jednoznacznie odpowiadać na takie pytania. Poglądy wyrażone wyżej są osobistymi poglądami autora. Każdy może wyrobić sobie własne po lekturze dzieł zwolenników i przeciwników Boga, a także tekstów źródłowych. Polecane:
- R. Dawkins: „Bóg urojony”
- R. Dawkins: „Samolubny gen”
- L. Kołakowski: „Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania”
Poza tym dzieła: Jana Pawła II, ks. Tischnera, Monteskiusza, św. Augustyna, Schopenhauera, Nietzsche – do wyboru...

4 komentarze:

  1. Teraz już wiem dlaczego usuwają Ci te ósemki :P

    OdpowiedzUsuń
  2. z powodu tych ósemek, a raczej szpitala, w którym mu je usuwają, czyta filozoficzne książki i szuka odpowiedzi na pytanie o sens życia:D
    dobrze, że jeszcze tylko jeden taki pobyt się szykuje:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cwiter...Cwiter sie mowi...:)

    OdpowiedzUsuń