wtorek, 27 października 2009

Szpital



Jak to jest w szpitalu naprawdę?

Szpital św. Barbary w Sosnowcu zajmuje 6 ha powierzchni. W środku, na korytarzach jakieś sklepy, jakieś budki jak z bułgarskiego centrum chujozy i bar gorący. Oddział chirurgii szczękowo – twarzowej jest na 7. piętrze, naprzeciw neurologii. W pokoju 41. można spotkać ludzi, którzy przyjechali na operację ósemek, dealera samochodów, któremu szafka spadła na twarz w czasie przeprowadzki. Słabo widzi. Obok w pokoju starsza Pani, która za zwrócenie uwagi pijakom będzie miała zabieg przeszczepu tkanki kostnej z biodra do oczodołu. W nocy przywieźli pana Edka – górnika, który wypadł z wozu na dole w kopalni i uderzył głową o zaporę. Szew na głowie ciągnie się od czubka głowy do końca czoła, złamany obojczyk. Myśleliśmy, że Pan Edek w nocy zejdzie. Spałem może 2 godziny. Wcześniej jęki i pocharkiwanie. Nie zszedł. Dzień zaczyna się o 7.00, kiedy przychodzi pielęgniarka i pyta się czy temperatura i tętno bez zmian. Bez zmian. Rysuje na diagramie nieudolnie dwie kreski. Niebieska – temperatura, czerwona ciśnienie. Dla niepoznaki lekkie wahania. Nikt nic nie mierzy. Tabletki. W nocy była rodzina pana Edka, żona, syn. Milczeli. O 8.30 jest obchód. Trwa z reguły ok. 5 minut na pokój. Ordynator chodzi, a za nim grupa lekarzy. Patrzą, nic nie mówią. Ordynator nigdy nic nie mówi, jakby był nieobecny. Dawno nie ma go na oddziale, brakuje ketonalu w apteczce. Gdyby nie inni lekarze, nikt by nie operował. W odwiedziny przyszedł Daniel. Drutowali mu szczękę i hakowali w znieczuleniu miejscowym. Dostał od brata, ale nie zamierza go pozywać. Pracuje w cynkowni niedaleko Olkusza. Śniadanie – sucha bułka z masłem. Z neurologii wywożą zwłoki. Wywożą rytmicznie. Pewnie gdyby ktoś chciał, mógłby mierzyć czas tymi wyjazdami. Na szczękowej cisza. Poniedziałek, wtorek, czwartek operacje. W środy i piątki nie ma sali operacyjnej dla szczękowej. W weekend nic się nie dzieje. Telewizja szpitalna kosztuje 2 złote za godzinę. Jest Polsat. Obiad letni w żelaznych talerzach. Kto nie ma sztućców, nie je. Chodzimy na dół do baru gorącego. Jajecznica na boczku albo kotlet schabowy. Darek jest mechanikiem, dostał w barze. Ale innym – w Częstochowie. Darek naciąga linki żużlowcom Włókniarza i opowiada o Drabiku. Drutowana szczęka, zęby powykrzywiane, przyjmuje tylko płyny. Waży może 50 kg. Przychodzi pielęgniarka, mówi że jutro operacja. Na kolację jest sucha bułka z masłem. Wieczorem oglądamy telewizję za 8 złotych. O 4.00 rano przychodzi druga pielęgniarka pobrać krew. Rano pacjent jest przebierany w koszulę i wieziony 8 pięter w dół windą, na salę. Pielęgniarka zakłada wenflon do prawej ręki. W czasie operacji musi być jedno wejście minimum – jest. Podłączają elektrody, coś pika. Anestezjolog każe wdychać tlen. Wdycham…
Sufit, wypluwam rurkę z gardła. Futryna drzwi, jedziemy, dwie pielęgniarki. Prawa strona twarzy zdrętwiała, język też. Lewa nie. W głowie kiełkuje myśl, że wyrwali złe zęby. W pokoju witają z otwartymi ramionami, nie było mnie 2,5 h. Nie mam tylko dwóch zębów. Mieli wyrwać cztery. Były komplikacje – 2,5 h na dwa zęby. Rozerwany kącik ust.
Panu Edkowi ściągnęli cewnik, ale 3 dzień czeka na ortopedę. Dostał kaczkę. Romek z Zabrza regularnie ją opróżnia do muszli klozetowej. Zwykły mocz – normalne. Romek z Zabrza – złamanie szczęki w dwóch miejscach. Podobno wypadek. Górników w szpitalu nie myją pielęgniarki. Przyjeżdża rodzina – żona, trzech synów. Myją, golą, pielęgniarki nie. Jest piątek. W poniedziałek mogę wyjść jeśli opuchlizna zejdzie. Rano ketonal, w południe ketonal, po południu ketonal, wieczorem ketonal. Oprócz tego klimicin i sterydy. Tabletka na żołądek. Temperatura i tętno bez zmian. Linie na diagramie wyznaczają niebiesko – czerwono górski pejzaż. Romek przynosi lód z zamrażarki – na policzek. Z neurologii wyjeżdżają zwłoki. Pan Edek czeka na ortopedę. Nie widzi na jedno oko. Była okulistka z kroplami. W weekend w szpitalu nic się nie dzieje. Rano podróż siedem pięter w dół po Przegląd Sportowy, zamówiłem relację sms z meczu Ruch – Odra. Oglądamy telewizję, chyba 20 złotych. Przed szpitalem nie ma gdzie usiąść. Jest za to parking. Żeby nie zwariować spacerujemy po parkingu. Niektórzy w piżamach. Poniedziałek rano. Opuchlizna zeszła, wychodzę. Mam wrócić za 2 tygodnie – miesiąc.
Pan Edek czeka na ortopedę…





1 komentarz:

  1. czyli że Ci się podobało, tak? ;)
    a tak serio to bardzo ładnie napisałeś. o.

    OdpowiedzUsuń