czwartek, 7 stycznia 2010

Oszustwa nowego roku

       Jest rok 2010, mniejsza o to że czwartek. Zarówno w skali świata jak i maleńkich Siemianowic będzie on bogatszy o kolejną porcję danych ekonomicznych. nie wolno także zapomnieć o wyborach w 2010 roku, mistrzostwach świata w piłce nożnej i kolejnych aferach, o których tylko w Polsce będzie słychać zapewne.
Ważne jest też to kto i jak będzie nas oszukiwał. Szczególnie denerwujące są dane ekonomiczne w ustach polityków i równie zwodnicze. Kiedy więc włączymy nasze Rubiny, Samsungi czy LG o 19.00, a zgrabna Pani w TVN zapowie byłego historyka z Kaszub, który powie że Polska ma ponad jednoprocentowy wzrost gospodarczy i jest to najwięcej w całej Europie, trzeba zdjąć te różowe okulary. W warunkach śląskich: różowe pingle. Ten jednoprocentowy wzrost będzie na pewno falą wznoszącą na urząd prezydencki. Z zalaniem obecnego prezydenta nie powinno być problemu z racji nikłych: wzrostu i osiągnięć. Nie to jest jednak najważniejsze, co dzieje się na górze, ale tu – na dole. Nasz jednoprocentowy wzrost PKB w skali 2009 roku nie znaczy nic. Statystyczne dane spłaszczają rzeczywistość. Są bardzo wygodne dla polityków pozostawiając szerokie pole do interpretacji, a zarazem zawsze prawdziwe, jeśli tylko rzetelnie obliczone. Nawiasem mówiąc średni roczny dochód obywatela świata to nieco ponad 20 000 złotych rocznie. Wielu Polakom daje to szerokie pole do popisu w obliczaniu swojej pozycji rankingowej gdzieś między obywatelem Azerbejdżanu, a Burkina Faso. Czy w Polsce nie zarabia się mniej? A jednak mamy jednoprocentowy wzrost. Jesteśmy zieloni na czerwonej mapie Europy. Pobawimy się teraz w statystykę i ekonometrię, czyli ulubione przedmioty każdego studenta akademii ekonomicznej. W Polsce współczynnik Giniego wynosi ok. 0,341. W skrócie powiem, że im mniejsza wartość tym teoretycznie lepiej, bo dochody są bardziej wyrównane, a Wasz sąsiad nie jeździ Maserati podczas gdy Wy i siedmiu innych Wigry 3. Oznacza to, że dochody są względnie równe. Od Polski wyższy współczynnik mają m. in. Dania, Japonia, Szwecja i Finlandia, ale też Azerbejdżan, Uzbekistan i Ukraina. Ech te statystyki! Żeby unaocznić – w Polsce 10% ludności o najwyższych dochodach zarabia ok. 6750 zł miesięcznie, a 10% o najniższych – 770 zł.
Istnieją różne inne miary jak najbardziej przydatne w ekonomii, ale jeszcze bardziej w polityce. Korzystają z nich na równi Fidel Castro i Barrack Obama, choć nie zgadzają się w tak wielu fundamentalnych kwestiach. Kiedyś wymyślono wskaźnik HDI – wskaźnik kapitału ludzkiego – analizując go można dojść do wniosku, że 20% obywateli USA żyje na takim samym poziomie jak przeciętny Kubańczyk. Najbiedniejsi Polacy, żyją wg poziomu HDI tak jak w Pakistanie ( o wskaźnikach można poczytać m. in. na www.wikipedia.org).
Po dogłębnej analizie statystycznej można dojść do wniosku, że przynajmniej część Polaków jest pakistańskimi Azerami z Hawany. Podobnie należy podejść do suchych liczb i prognoz podawanych przez rząd Donalda Tuska i ministra finansów Jacka Rostowskiego. Nasz jednoprocentowy wzrost nie sprawi, że staniemy się szejkami Europy. Co więcej – w połączeniu z polskim zamiłowaniem do rozpamiętywania w większej skali nic nie znaczących afer hazardowych, prowadzi do zapaści. Afery hazardowej oczywiście być nie powinno, ale zamiast liberalizować prawo, podatki czy zastanawiać się jak najlepiej wykorzystać nasz uciułany jeden procent, zastanawiamy się nad wykształceniem posłanki Kempy, która przyznaje, że dawno swojego dyplomu magisterskiego nie oglądała (o co chodzi? didaskaliów brak!).
Moja prognoza na 2010 zakłada powolne wychodzenie z kryzysu z zachowaniem obecnych powiązań gospodarczych, których Polska nie ma. Tak więc my ze swoim archaicznym systemem gospodarczym pozostaniemy na jednoprocentowym poziomie, wprawiającym w ekstazę naszego ministra finansów, a Niemcy i Francja za sprawą odradzającego się eksportu sięgną w tym względzie już nie cyfr a liczb. Przejedźmy się z Warszawy do Berlina, potem Paryża, Londynu. Mamy wyższy wzrost, a przecież krajobraz się różni. Teraz coś obrzydliwie ekonomicznego: akumulacja kapitału nie kłamie. To też jest chyba najsprawiedliwsza miara rozwoju i bogactwa. Nie długość życia, nie procent wyedukowanych, nie jednoprocentowy wzrost tylko ile dziadek i babcia zostawili wnukom (odp.: długi Gierka)
I teraz kluczowe pytanie na rok 2010 przed wszelakimi wyborami: ile zaoszczędziliście w czasie rządów Tuska (i Prezydenta Guzego w Siemianowicach)? Ile wydaliście? Nie chodzi o wielkości bezwzględne. Więcej czy mniej niż za rządów poprzedników? Otwarliście czy zamknęliście firmę? Odpowiedzi na te pytania boi się każdy jeden procent czający się w statystykach.

Lokalnie też trzeba odpowiedzieć sobie na te pytania. Znaczy, że w Siemianowicach też. Nie znaczy to, że można sprowadzać tą dyskusję do poziomu pogawędki z sąsiadem i wzorem Mańka Pompki (patrz blogi w linkach) eksponować swoją zażyłość z Prezydentem Guzym tytułując go per „Jaca”. Wiadomo, że „wszystkie dzieci nasze są”, ale Pan Pompka powinien uważać jako absolwent KUL – wielu irlandzkich księży też tak myślało, a potem okazało się że jednak musieli opuścić kościół.
W Siemianowicach inwestycji szereg wydarzyło się, hej! Wybudowano KS „Siemion”, KS „Michał”, boiska przy MDK Jordan, I LO, szereg rond, rynek miejski. Obiektywnie trzeba przyznać, że chyba żadne z miast skupionych w Aglomeracji Górnośląskiej nie zmieniło się przez mijającą kadencję tak bardzo. Katowice transformację ciągną raczej centralną pozycją w aglomeracji i wysiłkiem przedsiębiorców, a nie prezydenta Uszoka. Podobnie w innych miastach. W Siemianowicach jest więc inwestycyjnie z zasady. Niestety to tak jak z tym jednym procentem. Bez wsparcia rynek w Siemianowicach przyda się tak samo jak huta. O jakie wsparcie chodzi? Chodzi o spójną strategię i takie ukształtowanie administracji z biurokracją, żeby było łatwo. Co znaczy „łatwo”? „Łatwo” znaczy prosto, a więc mówisz, masz. Za każdym razem kiedy mowa o upraszczaniu życia, marzymy o jakimś stanie idealnym. Kiedy jest źle politycy i niektórzy ekonomiści z uporem maniaka powtarzają, że stanu idealnego nie da się osiągnąć i że to utopia. Ale można do niego dążyć! Nawet należy, trzeba i w ogóle jest to imperatyw. Czy w Siemianowicach się do tego dąży to kolejna kwestia, kwestia drażliwa, na którą musimy sobie sami odpowiedzieć. Można do tego dojść analizując roczne sprawozdania Urzędu Miasta Siemianowice Śląskie – bilanse, budżety i wszystko, co można znaleźć w BIP. Przy okazji można ocenić pracę Skarbnika Miasta i podległych mu pionów – to po pierwsze, potem wszystkich po kolei, bo cyferki nie kłamią. Zagłębiając się w papierową spuściznę urzędu trzeba się zastanowić czy będąc w bezpośrednim sąsiedztwie kopalni Guido w Zabrzu, a nawet Wieliczki Park Górnictwa i Hutnictwa w Michałkowicach ma szanse na przetrwanie. I czemu wciąż nikt w Polsce nie wie gdzie leżą Siemianowice Śląskie, chyba że jakiś Filipińczyk oczaruje Wojewódzkiego (nie mylić z wojewodą)? W związku z tym pytanie poważniejsze – czemu siemianowickie inwestycje nic miastu nie dają (lub dają mniej niż mogłyby)?
Sam odpowiedzi na wszystkie powyższe pytania nie udzielę. Przede wszystkim dlatego, że byłoby to subiektywne i byłaby to kolejna statystyczno – ekonomiczna ocena. Za wszystkim – bo jestem pracownikiem Urzędu Miasta Siemianowice Śląskie. Ale cały ten artykuł nie ma na celu oceniać, tylko skłonić do pytania i szukania odpowiedzi. Moim marzeniem jest, żeby Polacy wreszcie zaczęli myśleć. Zdaję sobie sprawę że jest to stan idealny w świetle tego, co wcześniej napisałem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz